Nasza terenówka z trudem przedzierała sie przez stare koryto rzeki, koła raz po raz traciły przyczepność. Wybraliśmy trudną drogę, te łatwiejsze zostawiając sobie na później. Pokonywalismy kilometry nambijskiej ziemi w poszukiwaniu ostatniego tradycyjnego plemiona Afryki - plemiona Himba. Rozmowa się nie kleiła, nie wiedzieliśmy jak zostaniemy przyjęci, czy uda się nam wejść, popatrzeć, porozmawiać. Nie chcieliśmy jechać do wioski "turystycznej" - interesowała nas ta prawdziwa, daleko od drogi.
Kunene - dawniej Kaokolad to piękny, surowy region w północno - zachodniej Namibii, region bezlitośnie palony promieniami gorącego słońca, absolutna cisza i pustka. To takich miejsc szukamy. Miejsc, gdzie niewiele zmieniło się od czasów Stanleya i Livingstone'a.
Jeszcze nie ochłonęliśmy po wspaniałym spektaklu jaki wieczorem przygotowana dla nas matka natura - zachodzie słońca, który tak często możemy podziwiać na folderach chyba wszystkich biur podróży świata. Cały spektakl trwał tylko kilka minut, a zrobione na szybko zdjęcia nie oddają uroku tego darmowego przedstawienia.
Na osadę Himba napotykamy się przypadkiem, całe szczęście jesteśmy do niej przygotowani. Mamy herbatę, papierosy, cukier, mąkę kukurydzianą - wszystko to podarujemy wodzowi, aby przełamać jego nieufność.
Zgodnie z tradycją zatrzymujemy się przed wioską, czekamy aż ktoś do nas wyjdzie lub na znak, że jeden z nas może podejść i wkupić się w łaski najstarszego mężczyzny w osadzie. Najstarszy z nas poszedł negocjować z wodzem. Ufff, tym razem znów się udało, wódz skinął łaskawie głową i możemy wejść.
Witają nad półnagie kobiety i młodzi chłopcy, starsi daleko od wioski opiekują się stadami bydła, poszukując wody i pastwisk. Jedynym odzieniem kobiet jest krótka spódniczka z koziej skóry, a ciała są starannie wysmarowane mieszaniną orchy, popiołu, tłuszczu i wyciągu z roślin, a całość ma kolor czerwonej cegły. Ciekawostką jest fakt, że spódniczka oraz biżuteria mogą ważyć nawet 10 kg.
Kiedy chcecie dowiedzieć się na jakim etapie życia znajduje się Himba - spójrzcie na włosy. dziewczynki zaplatają krótkie warkoczyki, z przodu głowy, nie zamężne kobiety plotą warkoczyki z tyłu, a mężatki poznacie po skórzanej ozdobie głowy.
Trochę żałujemy, że nie dotarliśmy tutaj wcześnie rano i nie widzieliśmy rytualnego udoju krów - sporo o tym słyszeliśmy - podobno wódz musi spróbować mleko każdej z krów i dopiero po jego akceptacji mleko może być wypite przez pozostałych mieszkańców wioski. Jak wszędzie - rytuały pozwalają zachować grupie spójność i dyscyplinę.
Podczas zwiedzania wioski mamy trochę problemów z porozumiewaniem się - mieszkańcy nie mówią po angielsku, a my nie mówimy w języku Himba. Staramy się uważnie obserwować życie mieszkańców, żeby nie złamać jakiegoś tabu - zauważamy już, że szczególną estymą otaczane są miejsca gdzie mieszka wódz i płonie święty, rytualny ogień.
Zwiedzając - zostaliśmy zaproszeni do domu, gdzie zobaczyliśmy jak kobiety ozdabiają swoje ciało orchą, jak okadzają się wonnym dymem, który zastępuje im wodę do mycia. Powłoka ochronna z orchy chroni kobiety przed insektami, pasożytami i słońcem.
Mówi się, że Afryka jest kobietą... i to samo czujemy we wiosce - tutaj kobiety nie muszą walczyć o to, aby być zauważoną, mają swoją wrodzoną godność i naturalny autorytet.
Himba nie są ludem prymitywnym, wbrew temu co jest napisane w przewodnikach, samo plemię pojawiło się w połowie XVIII w., kiedy to pasterze Herero, atakowani przez lud Nama, uciekli do pobliskiej Angoli. Tam zyskali swoją nazwę "Ovahimba", a w 1920 roku pod przewodnictwem wodza Vita powrócili oni na swoje pierwotne tereny. W tym czasie pozostali Herero zdążyli już ulec wpływom niemieckich kolonizatorów. Zresztą lud Herero to też jest tematem na osobną historię,
Do dzisiaj ludzie Himba wydają się nieczuli na wygody miejskiego stylu życia, i mimo tego, że część z nich zdecydowała się na osiedlenie w Opuwo, to znakomita większość nadal zamieszkuje wioski w rejonie Kunene. Rozmawiając z Himba mamy wrażenie, że nas - białych - nie lubią (choć tolerują ze względów finansowych) i chcą, abyśmy jak najszybciej opuścili wioskę, zostawili ich w spokoju, a najlepiej zapomnieli, jak do nich trafiliśmy.
Wyjeżdżając zaopatrujemy się jeszcze w pamiątki - targując się kupujemy trochę glinki, muszelki, które mają świadczyć o płodności kobiety, naszyjniki z metalu czy ozdoby ze skóry. I choć pewnie przepłacamy, to rzez lata podróżowania nauczyliśmy się, że stracone okazje nie wrócą.
















































































































